Tak zwane "święto zmarłych"

Już od wielu lat ze zdziwieniem i niesmakiem obserwuję całe to zamieszanie, jakie rozgrywa się w okolicy 1 listopada. Kilometrowe korki w okolicach cmentarzy, dzikie tłumy na Powązkach, dosłownie i w przenośni rozdeptujące zabytkową nekropolię, tony śmieci, głównie plastykowych odpadów. O zachowaniu ludzi na cmentarzu nawet nie będę wspominał. Zresztą nawet nie wiem, jak obecnie to wszystko dokładnie wygląda, bo od kilku lat, skutecznie omijam w ten dzień cmentarze. Jakoś tak mam, że akurat lubię podumać w ciszy i spokoju, więc raczej nie ciągnie mnie do tłumu i ścisku. Policyjne statystyki po akcji "Znicz" też zawsze mnie zastanawiają, bo potoczne określenie "święto zmarłych" nabiera wtedy szczególnie tragicznego wyrazu. Oczywiście o zmarłych, nie tylko z bliskiej i dalszej rodziny należy pamiętać, tyle tylko, że pierwszolistopadowy festyn, z tą pamięcią ma chyba coraz mniej wspólnego. Ludzie zasadniczo coraz mniej lubią rozmawiać o śmierci, ale to akurat nic nowego. Zauważyłem, że nawet w kręgu bliskiej rodziny ten temat zasadniczo bardzo rzadko jest poruszany, a jeśli już szybko przechodzi się do innych spraw. Minie kilka dni i w sklepach też się pojawi bożonarodzeniowy asortyment zamiast zniczy. I dopiero wtedy warto odwiedzić cmentarz, żeby podumać o istocie naszego ziemskiego bytu.

Sierpień 2011. Warszawa. Ocalały fragment ulicy Nalewki przy Ogrodzie Krasińskich. Fot. blogowsky

2 komentarze:

  1. Dlatego ja walę jeżdżenie na cmentarz 1 XI. Odwiedzam cmentarze częściej niż większość znanych mi osób (także z racji pobliskiego zamieszkania), więc niepójście 1 XI ujmy mi nie przyniesie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja 2 najważniejsze cmentarze mam na swojej wiosce, więc nie przejmuję się tą szopką coroczną zbytnio.

    OdpowiedzUsuń