Polowanie na czerwony październik

Dwa razy do roku internet zalewany jest tysiącem zdjęć przyrodniczych - wiosną, kiedy "zielenina" budzi się do życia i jesienią, kiedy liście spadają z drzew. Jednostkom wrażliwym wydaje się, że to ulotne i romantyczne, kiedy w kadrze uwieczni się pączek kwiatu, albo żółty liść, ale w gruncie rzeczy to banał i sztampa, ile razy można oglądać takie same obrazki z gałązkami? A jak już widzę w parku kolesia z Nikonem D ileśtam, jak pstryka motylki na kwiatach bzu, to scyzoryk sam mi się otwiera w kieszeni. Pora roku jako temat po prostu mnie odrzuca, ale w sumie, to co mi do tego, jak kto i do czego używa aparatu? Tej jesieni postanowiłem więc, że sam zmierzę się z tematem i zapoluję na "czerwony październik". Okazja tym lepsza, że postanowiłem przetestować przeterminowany dwa lata film. Parki i zieleńce odpuściłem sobie z góry - to by było za proste, szukałem miejsc niebanalnych i mało uczęszczanych. Jedno miejsce ciekawe znalazłem, niestety niedostępne, choć przy odrobinie "gimnastyki", dałoby się płot przeskoczyć. Zanim jednak zdążyłem cokolwiek przeskoczyć i wpisać się złotymi zgłoskami do historii polskiej fotografii, spadł śnieg, zrobiła się trzydniowa zima i kolorową jesień szlag trafił. Kiedy jednak wywołałem kliszę i przejrzałem wszystkie kadry, okazało się, że nie jest źle i z tego co ustrzeliłem, też coś da się wybrać. Po długim namyśle wybrałem drewniany płotek z ulicy Krowiej, który pewnie już niedługo zniknie z krajobrazu miasta. Mam tylko nadzieję, że przy tej okazji nikomu nie przyjdzie do głowy zmiana nazwy ulicy na bardziej reprezentacyjną.

Październik 2012. Warszawa. Drewniany płot ogradzający posesję Krowia 8. Fot. blogowsky

4 komentarze:

  1. Ja lubię polatać ze swoimi Nikonami D i N ileśtam i połapać motylki, kwiatki i liście z tym, że robię to w ramach eksperymentów lub praktykowania ujęć makro. Więc jeśli widzisz, że ktoś takie ujęcia robi to może zamiast otwierać scyzoryk to pomyśl, że właśnie się uczy / trenuje / wykorzystuje przeterminowaną kliszę / testuje nowy aparat / robi takie zdjęcia z braku lepszej weny. A co do banału i sztampy to niemal każdy musi przez coś takiego przejść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście masz rację, jak zawsze rozchodzi się o to, aby plusy nie przysłaniały minusów. Osobiście nie lubię oglądać zdjęć motyli na kwiatkach, żuczków w trawie, biedronek na listku i całej tej przyrodniczej bryndzy. Co nie znaczy, że jak idzie sobie gąsienica po chodniku to ją zaraz rozdeptuję :) Nie znaczy to też, że nie można zrobić ciekawego zdjęcia w parku. Poza tym, nic mi do tego, jakim kto się aparatem zabawia i w jaki sposób.

      Usuń
  2. Dobra, następnym razem będę fotografował pączki we wrześniu, śnieg w lipcu, spadające liście w lutym a w listopadzie ludzi spalonych na wiór nad Bałtykiem, lepiących bałwana. A poza tym "nic mi do tego, jakim kto się aparatem zabawia i w jaki sposób".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A propos pączków jesienią - na Grzybowskiej, przed jednym z nowo postawionych apartamentowców grab wypuścił niedawno zielone listki... Biedną roślinkę tak skołować.... Gdyby śnieg spadł w lipcu robienie mu zdjęć też byłoby "fe", bo wszyscy by się rzucili "na taką atrakcję". Argument ciekawy, ale nie trafiony.

      Usuń