Nasza epoka umiera, pora nastawić herbatę...

Robienie zdjęć to jedno, a ich pokazywanie to drugie. Często zastanawiam się dlaczego pokazuję swoje zdjęcia innym, dlaczego nie wystarcza mi sama radość spacerowania i poznawania miasta, dlaczego jest we mnie coś, co każe mi się dzielić swoimi przemyśleniami i spostrzeżeniami? Żyjemy obecnie w czasach "nadobrazkowych". Sto lat temu fotografia była medium młodym i doskonale zaspokajała społeczny głód na obrazy. Obecnie wydaje się, że wszystko zostało już sfotografowane i to we wszystkie możliwe sposoby. Cóż można nowego powiedzieć w fotografii? Robienie zdjęć zdaje się więc pozornie zajęciem zbędnym, wtórnym i bezsensownym jak dolewanie szklanką wody do oceanu. Pokazywanie zdjęć nie ma również obecnie większego sensu - mało kto ma ochotę i cierpliwość na oglądanie czegoś, co w danej chwili niewiele go obchodzi. To wszystko wynika z przesytu. Nie oznacza to jednak, że ludzie nie oglądają już wcale zdjęć, jest wręcz odwrotnie - oglądają ich coraz więcej i stąd właśnie wynika pewne zmęczenie czy przesycenie tym medium. Jednak z punktu widzenia dokumentalisty, nie istnieje w gruncie rzeczy problem nadmiaru materiałów źródłowych - na etapie ich doboru dokonuje się po ich prostu selekcji. Fotografia jako świadectwo broni się zawsze. Publikując swoje "prace", jak każdy autor, liczę po cichu na miłe słowa ze strony osób trzecich. Zawsze miło jest usłyszeć komplement, tym bardziej jeśli jest się tzw. fotografem-amatorem. Ja w tych swoich zdjęciach widzę różne mankamenty, efekty rzadko mnie zadowalają, ale mimo wszystko je pokazuję (po starannej selekcji), bo czasami jest tak, że ktoś dostrzeże w nich coś, co mi zupełnie umknęło, jakiś nowy poziom interpretacji, jakiś nowy wymiar, skojarzenie, detal, który wywróci znaczenia "do góry nogami". Jakby nie było, celem powoływania do życia zdjęć, jest ich obieg społeczny. Tu i teraz. I oby również kiedyś i na zawsze, czego życzę sobie i wszystkim innym publikującym zdjęcia na blogach pstrykaczom.

Marzec 2011. Warszawa. Brama Bazaru Różyckiego od strony ul. Brzeskiej. W tle kamienica Rotweilego - Brzeska 18. Fot. blogowsky

11 komentarzy:

  1. Zastanawiam się, czy pytanie o Ujazdowskich jest próbą krytki, podpuszczenia aby ukazać niedosyt, może niewiedzę, czy prawdziwą chęcią zdobycia informacji. Wczytując się w blog, który posiada tak oddaną duszę i serce Warszawie, aż nie chce sie wierzyć, żeby tej wiedzy nieposiadał, a przynajmniej nie mógł jej zdobyć przez wnikliwe szperanie w internecie. Na teraz nie wiem, kim byli Ujazdowscy, nie dla historii i wiedzy powstał mój blog, nie lubię grzebać w historii. Lubię zatrzymywać chwilę w kadrze... Ale jeśli płynie z tego prawdziwa ciekawość, nie omieszkam się dowiedzieć i napisać ze specjalną dedykacją.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale ja bym się autentycznie chciał dowiedzieć, bo nie wiem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się dołączam! Też się z przyjemnością dowiem co to za jedni, ci Ujazdowscy.

      Usuń
  3. "Obecnie wydaje się, że wszystko zostało już sfotografowane i to we wszystkie możliwe sposoby." - można to odnieść do wielu innych dziedzin sztuki, np do muzyki. Ale chyba nie zawsze problem polega na wymyślaniu czegoś nowatorskiego. Nie oczekuję np. od zespołu Iron Maiden, żeby nagle zmieniał kierunek muzyczny, tylko żeby nagrywał fajne płyty z ciekawymi kompozycjami (ups, ostatnio nie wyszło), tak samo w fotografii: co z tego, że widzę po raz n-ty jakiś landszafcik? Jeśli to landszafcik przeze mnie lubiany, to mogę go oglądać wielokrotnie.

    Nie przepadam za udziwnianiem zdjęć i ingerencją przy pomocy programów do ich obróbki, ponieważ wtedy fotografia przestaje dla mnie być fotografią a zaczyna być grafiką. Ale ja się nie znam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Był kiedyś taki polski zespół Żuki - grali piosenki z repertuaru The Beatles, nie że covery, ale oryginalne piosenki, jak najwierniej, taka polska kopia 4 z Liverpoolu. Teraz wyobraź sobie, że jest kilka zespołów, które w ten sam sposób kopiują Iron Maiden...

      Fotografia z natury rzeczy to "udziwnianie" rzeczywistości, nie potrafiłbym wskazać granicy, gdzie kończy się "realizm" a zaczyna "grafika".

      Usuń
    2. To jest problem. Czy powiększone cycki znanej aktorki to grafika czy "obróbka" zdjęcia? Czy zmieniony kolor nieba, podbity do oporu kontrast i usunięte przewody wysokiego napięcia to grafika czy zdjęcie? Tak samo można dyskutować na temat tego, gdzie zaczyna się rzemiosło a kończy sztuka.

      W kontekście muzycznym przeraża mnie raczej to, że zespoły średniego pokolenia, w tym Iron Maiden właśnie, nie mają, IMHO, godnych następców. Nie dlatego, że nie ma dobrych grup, bo są, tylko faktycznie może dlatego, że do samego odkrywania niewiele zostało i trudno mówić o przełomowości. Na ogół odtwarza się i poleruje to, co stworzyli inni. Z drugiej jednak strony nie uważam, by było to powód by załamywać ręce i nie robić nic - inaczej nie mielibyśmy książek, płyt, obrazów, prasy, filmów i koncertów Beaty Kozidrak.

      Usuń
    3. No tak, ale fotografia z natury rzeczy ma pobudzać, czy może raczej wyzwalać emocje. Jeśli pomarszczona aktorka ich nie wzbudza, to się jej robi lifting w fotoszopie. To samo z odchudzaniem, czy cyckami. Mnie to nie razi, tak jak nie razi mnie udziwnione malarstwo takiego np. Picasso. Zdjęcie ma "gadać" i już. Obecnie, dzięki technice, jest to wszystko łatwiej osiągalne. Ja w codziennym obcowaniu z aparatem staram się "osiągnąć" efekt "gadania" raczej poprzez działania analogowe. Fotoszopa używam raczej do wypełniania ubytków emulsji, czy rysek mechanicznych na negatywie. Czasem, jeśli widzę, że zdjęcie jest fajne, ale np. źle świecone, to robię też korektę, żeby je w ogóle uratować. W usuwanie, czy dodawanie czegokolwiek, dla samego dodawania i "bajeru" bawić mi się nie chce, jeśli coś wyszło nie tak, bywa, że wracam w to samo miejsce i próbuję sfocić tak, żeby było OK.

      Fotografia jak inne media podlega tym samym procesom. Ale mimo wszystko, warto szukać własnych dróg, nie za wszelką cenę oczywiście, raczej w kontekście do polerowanych wzorców.

      Usuń
  4. Czasem mam takie wrażenie, że tylko powielam cudze pomysły bo to co pokazuję u siebie było już kilka (-naście / -dziesiąt / -set) razy pokazywane a jak to robię po raz kolejny. Dlatego też zabawę w Photoshopie traktuję jako małe urozmaicenie tego powielactwa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najgorzej jak się doklei niebo nie z tej strony, co trzeba :D

      Usuń
    2. Najważniejsze to radość z tego, co się robi, dlatego nikt się tu nie musi tłumaczyć, dlaczego i jak bardzo używa fotoszopa. Znałem gościa, który potrafił wyczarować niezłe cuda i żył tym bez reszty. Ja wolę pstrykanie, a programów graficznych używam do prostej obróbki.

      Usuń
  5. Może właśnie dlatego że PS jest tak ogólnodostępny i każdy może sobie skorygować zdjęcie po swojemu, tego typu zabiegi nie robią na mnie wrażenia.

    Ja sobie pomyślę, że do zdjęć na okładki albumów Pink Floyd kiedyś budowali całe scenografie...

    OdpowiedzUsuń