Jugonostalgia

W roku 1966 słoweński architekt Saša J. Mächtig zaprojektował kiosk modułowy, który niebawem podbił cały świat. Model K 67 stał się sztandarowym towarem eksportowym Jugosławii i sprzedawał się za granicą o wiele lepiej niż samochody zastawa czy płyty Bijelo Dugme. Była to konstrukcja lekka, pozwalająca na dowolne rozbudowywanie i zestawianie różnych modułów, odznaczająca się estetycznym dizajnem. Do Polski pierwsze kioski K 67 trafiły dopiero w roku 1990. Na ulicach naszych miast trwała wtedy "walka o wolny handel". W Warszawie polem tych zmagań była przede wszystkim ulica Marszałkowska, gdzie każdy raczkujący biznesmen miał ambicję ustawić swój kram. Włodarze Warszawy nie chcieli się zgodzić na byle jakie, bazarowe stoiska, uradzili więc, że owszem, na Marszałkowskiej handlować można, ale pod warunkiem, że właściciel interesu kupi "estetyczny kiosk jugosłowiański". Wtedy nikt jeszcze nie wiedział co to przetarg i w ten prosty sposób rozwiązywano wiele różnych problemów. Chodnik podzielono na "działki" i komisyjnie rozlosowano miejsca. Mimo, że kioski były wówczas stosunkowo drogie, chętnych na ich zakup było trzy razy więcej. Świetnie nadawały się na "małą gastronomię", sklepiki, czy kantory wymiany walut. Niebawem jednak wybuchła krwawa wojna w Jugosławii i państwo to z dnia na dzień "posypało się" jak klocki domina. Fala kiosków K 67 zalewających nasz kraj powoli wyschła. Minęło kilka lat i zaczęto przebąkiwać, że jednak nie tak powinno wyglądać centrum europejskiej stolicy. Kioski narażone na niesprzyjający klimat, szybko przebarwiały się, zrobiono je bowiem z mieszaniny poliestrów i poliuretanów, które płowiały pod wpływem światła słonecznego. Same budki nie denerwowały tak bardzo, jak ich duże nagromadzenie w jednym miejscu, wywierające negatywny wpływ na najbliższe otoczenie. Po kilku latach zaczęto więc usuwać kioski z głównych ulic. Obecnie znalezienie autentycznego K 67 w Warszawie to nie lada sztuka. Te co przetrwały nagonkę "estetyków z Ratusza" przyczaiły się w cichych zakątkach i bocznych uliczkach. Ilekroć spotkam taki kiosk na swojej drodze, myślę sobie w duchu  - eh, było kiedyś takie państwo Jugosławia i komu to przeszkadzało.

Wrzesień 2012. Warszawa. Kiosk jugosłowiański typu K 67 na ulicy Bronisława Dobrzańskiego. Fot. blogowsky

8 komentarzy:

  1. Jako, że Jugosławia była sztucznym tworem nie miała szans na przetrwanie, i tak jest cudem, że istniała tak długo. A takie budy to pamiętam z ich schyłkowego okresu, gdy rozpoczęło się ich usuwanie. Zdjęcie boskie, pierwszy kolorek na blogu, nieprawdaż? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwszy? Nie. Czy UE też nie ma szans przetrwania jak twór sztuczny?

      Usuń
    2. Jak widzimy od pewnego czasu zaczyna pękać... Ryba po grecku nie służy całej Unii. Ale to czas pokaże jak będzie :)

      Co do kolorków, to faktycznie, jakoś pozostałem mi umknęły a było ich troszkę ;)

      Usuń
    3. A jakie państwo występuje w naturze?

      Usuń
  2. Hot dogi, zapiekanki, kasety, toto-lotek... czego z takich budek nie sprzedawano. Mimo wszystko mam jakąś wielgachną alergię na plastik i nie żal mi tego barachła. Nie mam sentymentu nawet przez pryzmat lat młodzieńczych do tych kiosków. Niech zginą, przepadną.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy w życiu, zbiorę grupę podobnie myślących i będziemy bronić ostatniego jugo-kiosku jak Kmicic Częstochowy! To nie tylko zwykła budka - to część jakże ważnej historii naszego miasta i kraju. Część naszego dziedzictwa i autentyczny relikt okresu transformacji ustrojowej. Precz z komuną, niech żyje wolny handel!

      Usuń
    2. Wolny i dowolny. Całe szczęście że zniknął w końcówce lat 90 pieprznik pod PKiN i w ostatnich latach "Jarmark Europa". A plastik jest dla mnie jakoś tak naturalnie obleśny, nie jestem tego w stanie racjonalnie wytłumaczyć.

      Usuń
    3. Nie znam normalnego człowieka, który dobrowolnie lubiłby "plastik", tym bardziej upieram się przy zachowaniu i ochronie ostatniej budki K 67. Na pamiątkę, "ku przestrodze" i żeby wnukom opowiadać o Jugosławii...

      Usuń