Nieśpieszność

Indywidualny wymiar odkrywania przestrzeni miejskiej, to chyba najcenniejsza i najprzyjemniejsza część fotograficznego rzemiosła, zwłaszcza takiego na amatorskim poziomie. Amatorskim w sensie "nie-zawodowym", bo profesjonalny fotograf najczęściej robi zdjęcia na konkretne zamówienie. Podpatrywanie innych amatorów też ma duże znaczenie, ciekawe przecież gdzie chodzą inni i co zaprząta ich uwagę. Nie mniej jednak samodzielne doświadczenie i próba wytyczenie własnych ścieżek, to sprawa zasadnicza. Oczywiście nie chodzi o to, by być oryginalnym za wszelką cenę. Koła na nowo nie wymyślimy. Rzecz w tym, by nie bać się zrobić dwóch kroków dalej, wszędzie tam, gdzie zatrzymuje się większość, by zobaczyć coś, co inni zlekceważą, czy ominą. To, co najbardziej mnie irytuje we współczesnej sieczce zdjęciowej to przed wszystkim pośpiech, objawiający się w przypadkowości i banalności tematu. Trzeba zdążyć ogarnąć to i tamto i jeszcze coś, trzeba pstrykać jak najwięcej i jak najszybciej. Oczywiście nie jestem tu wyjątkiem, też często spoglądam na zegarek i zastanawiam się, co jeszcze uda mi się dziś "zrobić". Pstrykam i pędzę dalej, a potem jestem niezadowolony z rezultatu. To wymaga dużej, samodzielnej pracy, by w takich chwilach powiedzieć sobie: "stop, zaczekaj, wróć tam i przyjrzyj się wszystkiemu jeszcze raz, zobacz obiekt z innej perspektywy, poszukaj tematu, który cię wciągnie, zbuduj od nowa całą kompozycję, nie śpiesz się, potem będziesz żałował, że cię coś ominęło, że nie wykorzystałeś właściwie czasu i miejsca, w którym się znalazłeś". Takiej determinacji życzyłem sobie w tym roku od św. Mikołaja, o niezbędny czas będę musiał zatroszczyć się sam.

Lipiec 2012. Warszawa. Krzyż na rogu ul. Płużańskiej i Wyrzyskiej. Fot. blogowsky

2 komentarze:

  1. Znam temat, też jak latam z aparatem (ostatnio prawie wcale) staram się zrobić jak najwięcej w jak najkrótszych odcinkach czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. O, z tym krzyżem i niespiesznością to przypomniało mi się, jak lat temu parę wracałem z imprezy nad ranem i byłem - delikatnie mówiąc - nieco nieświeży. Nie na kacu, ale generalnie niewyspany. Pomyślałem sobie wówczas, że muszę wyglądać jak zombie z "Nocy żywych trupów". Podchodzę pod klatkę schodową a tam - otwarta trumna ze staruszką z mojej klatki schodowej w środku. Było wczesne rano, panowie z biura przeprowadzek pośmiertnych widocznie skoczyli załatwić formalności z rodziną a trumna została na moment otwarta, bo kto o 4 rano będzie do niej zaglądał. A jednak czasem warto pospieszyć się z dopełnianiem formalności i zamykaniem drzwi przeróżnych.

    OdpowiedzUsuń