Z prochu powstałeś...

Właściwie to zdjęcia, które robię w ogóle mi się nie podobają. Lubię natomiast oglądać prace innych i niemal zawsze znajdę coś, co mnie powala. Gryzę palce i zastanawiam się, dlaczego to nie ja wpadłem na taki pomysł. To samo mam przy czytaniu książek - niektóre zdania tak mnie urzekają, że łapię się na tym, że chciałbym być ich autorem. Nie mam jakichś specjalnie ulubionych fotografów, mistrzów, od których czerpałbym natchnienie. Lubię po prostu zdjęcia miejskie, które coś mówią o danym miejscu, oddają jego aurę, klimat, realia społeczne i nie są to tylko "piękne wspomnienia z krajoznawczej wycieczki". Najbardziej przemawiają do mnie takie obrazy, na których widzę, że fotograf rozumie i wyczuwa przestrzeń, którą fotografuje, że w jakimś sensie jest z nią zżyty, nawet jeśli to był tylko przypadkowy strzał. Z resztą w takich sytuacjach nie ma przypadku, jest raczej talent, intuicja, wyczucie, namysł. Coś takiego przychodzi pewnie z czasem na każdego, kto mniej lub bardziej pragnie się doskonalić w tym rzemiośle. Doskonale to widać np. w pracach Eugène'a Atgeta - z początku czysto dokumentacyjnych, w późniejszym okresie coraz bardziej zaangażowanych, czy może raczej "pochłoniętych" przez Paryż przełomu wieków. Mam nadzieję, że i ja kiedyś wypracuję tę zdolność w sobie. Póki co, pozostaje mi zwykłe "pstrykactwo".

Listopad 2011. Warszawa. Hol główny Dworca Centralnego. Fot. blogowsky

1 komentarz:

  1. Też tak mam. Taka potrzeba kreatywności z jednoczesnym poczuciem, że fajne pomysły właśnie ktoś zużył. Z drugiej strony to jednak napędza do szukania innych rozwiązań... chyba :)

    OdpowiedzUsuń