Kiedyś kumpel K. podczas szkolnej wycieczki zwrócił mi uwagę, że robienie zdjęć odbiera nam
radość i możliwość pełnego uczestniczenia w ważnych przeżyciach.
Fotografując, separujemy się niejako od rzeczywistych doznań, jesteśmy pochłonięci polowaniem na ujęcia i w rezultacie nie mamy możliwości zbudowania naszych własnych przeżyć, a całe wydarzenie pamiętamy tylko z utrwalonych na kliszy obrazów. To tak w dużym uproszczeniu, po 20 latach pamiętam już tylko ogólny sens tej rozmowy. Ale nie powiem, słowa te zrobiły wówczas na mnie ogromne wrażenie, długo nad tym dumałem i w zasadzie nie rozstrzygnąłem tego paradoksu po dziś dzień. Myślę o tym ilekroć wychodzę z domu i biorę aparat.
Luty 2012. Budowa nowego biurowca przy ul. Przyokopowej. Fot. blogowsky
Wszystko zależy ile czasu masz na zwiedzanie/focenie oraz z kim zwiedzasz/focisz. Zdarza się, że wspólnie można jednocześnie przeżywać i uwieczniać na zdjęciach różne terytoria. Bywa też, że współtowarzyszy wycieczki irytuje ktoś, kto robi więcej zdjęć niż przewiduje niezidentyfikowana bliżej norma. Najlepiej po prostu mieć dużo czasu, wtedy i kadrów się poszuka, i "atmosferę" złapie.
OdpowiedzUsuńTak, wszystko zależy. Ale większość miejsc pamiętam nie "ze zdjęć", ale "dzięki zdjęciom". Skąd to wiem? -> Jest takie jedno miejsce, gdzie zwiedzając robiłem zdjęcia, których nigdy potem nie dane było mi obejrzeć (klisza poszła się... kochać). I co? I sporo z tego zwiedzania pamiętam.
OdpowiedzUsuńPS Proszę, wyłącz weryfikację obrazkową przy komentarzach.
Popieram pomysł H_Piotra. Weryfikacja ssie.
OdpowiedzUsuń